niedziela, 30 czerwca 2013

3 godziny później

Pojechaliśmy na spacer. Spontan. Blokada była, pokonałam ją. Nawet myśli w rodzaju "jest za chłodno, wieje, zaraz zacznie padać". Nawet stęki i jęki. Jest pomysł, jest decyzja, nic mnie nie zatrzyma. Byłam ciekawa jak to będzie nie dać się. Nic specjalnego. Tylko potem, tam już, jeśli porzucić wszelką aktywność, ograniczyć się do tych niezbęnych, to pozostaje tylko położyć się i czekać, wiecie na co.

W końcu udało mi się znaleźć idealną dla mnie aplikację do edycji zdjęć. Udało mi się również ją rozkminić. A już była chęć ucieczki:-)

Blokada(y) i chaos rządzą...

Uświadomiłam sobie, że na wszystkich poziomach jestem zblokowana. Przed każdą czynnością, pomysłem, zamysłem, spontanem, planem, wprowadzeniem czegoś w życie odgradza mnie potężna ściana w postaci "eee, nie chce mi się", "po co?", "za duży wysiłek". Począwszy od wstania z kanapy, poprzez wypad na festyn miejski, aż po poważne plany życiowe (te bardziej odkładane są, ściana stoi w lekkim oddaleniu, bo i po co działać teraz, kiedy z codziennością ciężko się uporać).

Normalnie coraz mocniej odczuwam to właśnie jako wyraźną blokadę, coś co sprawia, że nieruchomieję, sztywnieję. Czy myślałam nad tym skąd to się wzięło? Nie zagłębiam się już w przeszłość. Co mi da babranie i tworzenie paraboli czasowej? Ślęczenie z nosem w kompie, bo małżonek na Skypie jest, trzeba mu towarzystwa dotrzymać, żeby w deprechę nie popadł. Życie skypowe, jedną nogą tu, drugą tam, zawiśnięcię w próżni słów niewypowiedzianych i błąkanie się w sieci. Paranoja. Sorry kotku, będę za pół godziny, dzieci jeszcze chciały na lody jechać. Przepraszam, ale tu jest tak fajnie, miło sobie gawędzimy, wiem, że ty tam sam, ale jeszcze chwilka mi tu zejdzie. Gdzie jesteś? Za godzinę będę online. Chrum, chrum, trzask, ścisz telewizor, nie śpiewaj. Ach, czy takie rozdwojenie może być powodem przyrośnięcia do kanapy. Szczególnie dla jednostki słabej, nieustannie myślącej o sobie w kategoriach "bo ja sama sobie nie poradzę, nie umiem, nie dam rady, on mi wsparciem zawsze, bez niego to ja zginę. A tymczasem on...też się zmienił. On mi już nie jest wsparciem. A mój błąd polega na tym, że ja wciąż myślę, że tak jest. Ale już się z tego wyzwalam. Ta myśl pojawiła się już jakiś czas temu, myśl, że on już nie jest dla mnie wsparciem, i że w tym związku trzeba znaleźć inne wartości, bo inaczej zwyczajnie się rozpadnie. Siłę w sobie odnaleźć, ale nie dzisiaj. Dzisiaj on też po 2. stronie, ja poirytowana wyjątkowo, może pms zwyczajnie daje znać o sobie...Rozłączył się, spać poszedł.

Jeszcze 5 dni i trzeba będzie zacząć żyć tu i teraz. Nie będzie łatwo odnaleźć siebie na nowo, bo już w nowych rolach. Nie da się ukryć, oboje zmieniliśmy się przez te 3 lata. Na pewno nie pozwolę sobie już na myślenie, że istnieję tylko dlatego, że on jest.

Ale miało być o blokadach. Kurczę, nie wiem co z nimi zrobić....Wertuję ponownie "Ty jako swój największy wróg", zaznaczam fragmenty. Póki co skoncentrowałam się na trudnościach. Olśniło mnie, kiedy uświadomiłam sobie, że trudności to tylko element drogi. Że ona się nie kończy, gdy one się pojawiają. Że to co pojawia się na drodze, przeszkoda, rozłam w planie (coś jest zaplanowane, nagle pojawia się wyrwa, wpada coś niezaplanowanego, irytacja, frustracja, porzucenie działania) można uznać właśnie za trudność. Zawsze w takiej chwili porzucałam działanie. Norweski - 1. napotkana trudność, rodzajniki, stop nauki, tego to już trudno się nauczyć, sama nie dam rady, dopiero jak pójdę na kurs, wytłumaczą mi, teraz nie ma sensu. Piękna wymówka. A to przecież najzwyklejsza trudność. Ona jest czymś normalnym, czymś wręcz codziennym, a ja unikam jej jak mogę. Zaczynam więc powoli "definiować" w swoim życiu owe trudności.

Bo ja chciałam wczoraj na festyn z dziećmi, ale: gdzie zaparkuję? w co się ubiorę?, będą marudzić, kłócić się, będą chciały wydawać kasę na pierdoły, będzie tłoczno. Dzisiaj chciałam na turniej w skateparku, ale, ale co? no właśnie, co...o której jechać? będą się kłócić i marudzić, nie chce mi się (to napisałam na siłę, bo naprawdę nic mi nie przychodzi do głowy, wymyśliłam, ale jest blokada).

Wczoraj chciałam ćwiczyć z Chodakowską. Nie udało się, rozkminiałam temat pendriva, którego zawartość nie chciała się wyświetlić na kompie zajadając wk.rw czekoladą, którą nota bene moja córka dostała na urodziny. Nosz....

Chcę biegać, chcę znowu się sprawdzić, czy dłużej pobiegnę niż ostatnio, chcę się poczuć tak jak się czuję po biegu. Ale....blokada. Bum.


Dzień zakończenia roku szkolnego. Ja słaba, wciąż jeszcze  z anginą opatulona szalikiem. Wizja tego dnia przerażała mnie. 2 zakończenia mnie czekały. Mnóstwo uśmiechów rozdanych, rozmów czasem na siłę. Przetrwałam. I taki przebłysk: wystarczyło wcześniej inaczej spojrzeć na ten dzień, nie jako na trudny i ciężki, ale że to co miało być właśnie trudne równie dobrze może być miłe, fajne itd. Ale to już z Pawlikowskiej. Zmienić punkt widzenia podświadomości, spojrzeć inaczej. Tymczasem moja podświadomość wyuczyła się we wszystkim widzieć trudności i męki.

Z tego co napisałam wyżej wynika po trosze, że często trudności (najczęściej wyimaginowane i przekazane przez moją podświadomość w krzywym zwierciadle) są dla mnie wymówką.

Jeszcze przykład z dietą: jestem głodna, tylko mały cukierek, ciasteczko, żołądek nie zauważy. Powinnam dostrzec, że ta pokusa to trudność, nieodłączny element diety, trzeba ją pokonać, nie dać się pokusie, mieć satysfakcję ze zwycięstwa. Jestem na diecie, jestem smutna, muszę coś słodkiego, należy mi się, nic nie ukoi mojego smutku tylko słodki smak. Słodki smak czy tak naprawdę to, że od życia należy mi się unikanie trudności? Że jestem biednym, małym żuczkiem, którego życie powinno być usłane różami? Biednym małym dzieckiem, którego nie nauczono, że jeśli tylko zapragnie pokona potwora i nie musi przed nim uciekać. Dziecko, któremu nie dawano szansy potknąć się. A póki łaziło po drzewach i raniło kolana było dobrze, póki spadało z roweru (samo się uczyło jeździć na pożyczonym rowerku, bo swojego nie miało) było sobą. Gdy dziecko było w wieku, kiedy problemy zaczęły wychodzić poza rozbite kolana i siniaki na czole, przeniosło się w świat bezproblemowy, ale nie dlatego, że życie jest piękne i słodkie, a dlatego, że zamknięto je w klatce słów "po co chcesz to zrobić? i tak nie dasz rady", "ty sobie z tym nie poradzisz", "popsujesz, zostaw". Życie podstawione pod nos, ryzyko nie dla ciebie, żebyś się nie rozczarowała, żeby nikt cię nie skrzywdził (bo wyjdzie na to, że my jako rodzice nie sprawdziliśmy się? że to nasza wina, że 3 razy zdawałeś na wymarzone studia i się nie dostałeś? lepiej idź na polonistykę, jesteś dobra  z polskiego, psychologia - 8 osób na jedno miejsce).
Matko, chyba właśnie znalazłam klucz! Nie dajemy naszemu dziecku szans na potknięcia, bo to my chcemy być rodzicami idealnymi, bo to byłaby nasza porażka. Lub też nie chcemy, aby stała mu się krzywda (hmm...a rozbite kolana wchodzą w grę? nie pasuje). I jeszcze jedna wersja: my sami jako rodzice nie potrafimy odnaleźć się w sytuacji, gdy nasze dzieci spotykają trudności i rozczarowania, boimy się, bo nie wiemy jak reagować (malucha pocałować w czółko, plaster na kolanko), co im powiemy, gdy się nie dostaną na wymarzone studia, gdy nie będą mogły znaleźć pracy. My nie wiemy, bo...nas też zamknięto w pewnym momencie w klatce.


Miało być bez babrania w przeszłości.

Długie to wyszło, pisało się samo, w jakimś sensie pomogło zrozumieć pewne rzeczy. Fajnie.