czwartek, 4 lipca 2013

Pomyśl inaczej

Ugryźć to od drugiej strony, spojrzeć inaczej, nie jak na udrękę ogarnięcia męczących przygotowań i coś, co na siłę robimy, bo wydaje nam się, że chcemy (choć pewnie chcemy). Spojrzeć radośnie. Można. Sama świadomość, że można to już chyba ważny krok na przód. Choć najchętniej zagrzebałabym się w swoim żalu nad sobą i  światem. Ale w ten sposób omija mnie sens życia. No to spójrzmy inaczej, spróbujmy chociaż.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Właściwie

Właściwie to jestem zadowolona. Tak ogólnie. Tak po prostu. Bliżej mi chyba do siebie niż kiedykolwiek. Wyrozumiałość względem własnej osoby sprawiła, że spojrzałam dziś łaskawszym okiem na nieporządek wokół mnie. Przy okazji zaliczyłam małe olśnienie. Ów chaos nie zdenerwował mnie, pomyślałam: i co z tego? to mój bałagan, to moje książki, dzieciowe kredki, autka i puzzle, to nasz rozpierdolnik, nasze życie, nasze wybory. 10 minut i zapanować może ład. Tu nie ma nikogo oprócz nas, zniknęły nagle moje drugie, krytyczne oczy, moje wiecznie krytyczne alter ego.

Na zdjęciu wydmy przy plaży w Orre.

niedziela, 30 czerwca 2013

3 godziny później

Pojechaliśmy na spacer. Spontan. Blokada była, pokonałam ją. Nawet myśli w rodzaju "jest za chłodno, wieje, zaraz zacznie padać". Nawet stęki i jęki. Jest pomysł, jest decyzja, nic mnie nie zatrzyma. Byłam ciekawa jak to będzie nie dać się. Nic specjalnego. Tylko potem, tam już, jeśli porzucić wszelką aktywność, ograniczyć się do tych niezbęnych, to pozostaje tylko położyć się i czekać, wiecie na co.

W końcu udało mi się znaleźć idealną dla mnie aplikację do edycji zdjęć. Udało mi się również ją rozkminić. A już była chęć ucieczki:-)

Blokada(y) i chaos rządzą...

Uświadomiłam sobie, że na wszystkich poziomach jestem zblokowana. Przed każdą czynnością, pomysłem, zamysłem, spontanem, planem, wprowadzeniem czegoś w życie odgradza mnie potężna ściana w postaci "eee, nie chce mi się", "po co?", "za duży wysiłek". Począwszy od wstania z kanapy, poprzez wypad na festyn miejski, aż po poważne plany życiowe (te bardziej odkładane są, ściana stoi w lekkim oddaleniu, bo i po co działać teraz, kiedy z codziennością ciężko się uporać).

Normalnie coraz mocniej odczuwam to właśnie jako wyraźną blokadę, coś co sprawia, że nieruchomieję, sztywnieję. Czy myślałam nad tym skąd to się wzięło? Nie zagłębiam się już w przeszłość. Co mi da babranie i tworzenie paraboli czasowej? Ślęczenie z nosem w kompie, bo małżonek na Skypie jest, trzeba mu towarzystwa dotrzymać, żeby w deprechę nie popadł. Życie skypowe, jedną nogą tu, drugą tam, zawiśnięcię w próżni słów niewypowiedzianych i błąkanie się w sieci. Paranoja. Sorry kotku, będę za pół godziny, dzieci jeszcze chciały na lody jechać. Przepraszam, ale tu jest tak fajnie, miło sobie gawędzimy, wiem, że ty tam sam, ale jeszcze chwilka mi tu zejdzie. Gdzie jesteś? Za godzinę będę online. Chrum, chrum, trzask, ścisz telewizor, nie śpiewaj. Ach, czy takie rozdwojenie może być powodem przyrośnięcia do kanapy. Szczególnie dla jednostki słabej, nieustannie myślącej o sobie w kategoriach "bo ja sama sobie nie poradzę, nie umiem, nie dam rady, on mi wsparciem zawsze, bez niego to ja zginę. A tymczasem on...też się zmienił. On mi już nie jest wsparciem. A mój błąd polega na tym, że ja wciąż myślę, że tak jest. Ale już się z tego wyzwalam. Ta myśl pojawiła się już jakiś czas temu, myśl, że on już nie jest dla mnie wsparciem, i że w tym związku trzeba znaleźć inne wartości, bo inaczej zwyczajnie się rozpadnie. Siłę w sobie odnaleźć, ale nie dzisiaj. Dzisiaj on też po 2. stronie, ja poirytowana wyjątkowo, może pms zwyczajnie daje znać o sobie...Rozłączył się, spać poszedł.

Jeszcze 5 dni i trzeba będzie zacząć żyć tu i teraz. Nie będzie łatwo odnaleźć siebie na nowo, bo już w nowych rolach. Nie da się ukryć, oboje zmieniliśmy się przez te 3 lata. Na pewno nie pozwolę sobie już na myślenie, że istnieję tylko dlatego, że on jest.

Ale miało być o blokadach. Kurczę, nie wiem co z nimi zrobić....Wertuję ponownie "Ty jako swój największy wróg", zaznaczam fragmenty. Póki co skoncentrowałam się na trudnościach. Olśniło mnie, kiedy uświadomiłam sobie, że trudności to tylko element drogi. Że ona się nie kończy, gdy one się pojawiają. Że to co pojawia się na drodze, przeszkoda, rozłam w planie (coś jest zaplanowane, nagle pojawia się wyrwa, wpada coś niezaplanowanego, irytacja, frustracja, porzucenie działania) można uznać właśnie za trudność. Zawsze w takiej chwili porzucałam działanie. Norweski - 1. napotkana trudność, rodzajniki, stop nauki, tego to już trudno się nauczyć, sama nie dam rady, dopiero jak pójdę na kurs, wytłumaczą mi, teraz nie ma sensu. Piękna wymówka. A to przecież najzwyklejsza trudność. Ona jest czymś normalnym, czymś wręcz codziennym, a ja unikam jej jak mogę. Zaczynam więc powoli "definiować" w swoim życiu owe trudności.

Bo ja chciałam wczoraj na festyn z dziećmi, ale: gdzie zaparkuję? w co się ubiorę?, będą marudzić, kłócić się, będą chciały wydawać kasę na pierdoły, będzie tłoczno. Dzisiaj chciałam na turniej w skateparku, ale, ale co? no właśnie, co...o której jechać? będą się kłócić i marudzić, nie chce mi się (to napisałam na siłę, bo naprawdę nic mi nie przychodzi do głowy, wymyśliłam, ale jest blokada).

Wczoraj chciałam ćwiczyć z Chodakowską. Nie udało się, rozkminiałam temat pendriva, którego zawartość nie chciała się wyświetlić na kompie zajadając wk.rw czekoladą, którą nota bene moja córka dostała na urodziny. Nosz....

Chcę biegać, chcę znowu się sprawdzić, czy dłużej pobiegnę niż ostatnio, chcę się poczuć tak jak się czuję po biegu. Ale....blokada. Bum.


Dzień zakończenia roku szkolnego. Ja słaba, wciąż jeszcze  z anginą opatulona szalikiem. Wizja tego dnia przerażała mnie. 2 zakończenia mnie czekały. Mnóstwo uśmiechów rozdanych, rozmów czasem na siłę. Przetrwałam. I taki przebłysk: wystarczyło wcześniej inaczej spojrzeć na ten dzień, nie jako na trudny i ciężki, ale że to co miało być właśnie trudne równie dobrze może być miłe, fajne itd. Ale to już z Pawlikowskiej. Zmienić punkt widzenia podświadomości, spojrzeć inaczej. Tymczasem moja podświadomość wyuczyła się we wszystkim widzieć trudności i męki.

Z tego co napisałam wyżej wynika po trosze, że często trudności (najczęściej wyimaginowane i przekazane przez moją podświadomość w krzywym zwierciadle) są dla mnie wymówką.

Jeszcze przykład z dietą: jestem głodna, tylko mały cukierek, ciasteczko, żołądek nie zauważy. Powinnam dostrzec, że ta pokusa to trudność, nieodłączny element diety, trzeba ją pokonać, nie dać się pokusie, mieć satysfakcję ze zwycięstwa. Jestem na diecie, jestem smutna, muszę coś słodkiego, należy mi się, nic nie ukoi mojego smutku tylko słodki smak. Słodki smak czy tak naprawdę to, że od życia należy mi się unikanie trudności? Że jestem biednym, małym żuczkiem, którego życie powinno być usłane różami? Biednym małym dzieckiem, którego nie nauczono, że jeśli tylko zapragnie pokona potwora i nie musi przed nim uciekać. Dziecko, któremu nie dawano szansy potknąć się. A póki łaziło po drzewach i raniło kolana było dobrze, póki spadało z roweru (samo się uczyło jeździć na pożyczonym rowerku, bo swojego nie miało) było sobą. Gdy dziecko było w wieku, kiedy problemy zaczęły wychodzić poza rozbite kolana i siniaki na czole, przeniosło się w świat bezproblemowy, ale nie dlatego, że życie jest piękne i słodkie, a dlatego, że zamknięto je w klatce słów "po co chcesz to zrobić? i tak nie dasz rady", "ty sobie z tym nie poradzisz", "popsujesz, zostaw". Życie podstawione pod nos, ryzyko nie dla ciebie, żebyś się nie rozczarowała, żeby nikt cię nie skrzywdził (bo wyjdzie na to, że my jako rodzice nie sprawdziliśmy się? że to nasza wina, że 3 razy zdawałeś na wymarzone studia i się nie dostałeś? lepiej idź na polonistykę, jesteś dobra  z polskiego, psychologia - 8 osób na jedno miejsce).
Matko, chyba właśnie znalazłam klucz! Nie dajemy naszemu dziecku szans na potknięcia, bo to my chcemy być rodzicami idealnymi, bo to byłaby nasza porażka. Lub też nie chcemy, aby stała mu się krzywda (hmm...a rozbite kolana wchodzą w grę? nie pasuje). I jeszcze jedna wersja: my sami jako rodzice nie potrafimy odnaleźć się w sytuacji, gdy nasze dzieci spotykają trudności i rozczarowania, boimy się, bo nie wiemy jak reagować (malucha pocałować w czółko, plaster na kolanko), co im powiemy, gdy się nie dostaną na wymarzone studia, gdy nie będą mogły znaleźć pracy. My nie wiemy, bo...nas też zamknięto w pewnym momencie w klatce.


Miało być bez babrania w przeszłości.

Długie to wyszło, pisało się samo, w jakimś sensie pomogło zrozumieć pewne rzeczy. Fajnie.

sobota, 25 maja 2013

Ciasto z rabarbarem

Pachnie nim, piekę. Jest jakieś niziutkie, ale nic to:) Przepis stąd: http://slodkieimpresje.blox.pl/2012/05/Kruche-ciasto-z-rabarbarem.html

Chleb już upieczony. Najbezpieczniejszy, ulubiony, z blogu Liski.
Ciasto się więc piecze, chleb już jest, zupa też wyszła pysznie. Za to w domu...chaos. Każdy kąt, łącznie z nieskoszoną trawą krzyczy: "weź się za mnie!".
Odważny wniosek wyciągnęłam wczoraj: mój mąż jest okropnym bałaganiarzem i leniem, chyba większym niż ja. Ale jemu zdaje się to nie przeszkadzać. I to jest załamujące. Bo on mnie nie wyciągnie do góry niestety. Ale od poniedziałku mamy się wziąć za porządki, zobaczymy co z tego wyjdzie.
Jedno jest pewne: kiedy w domu jest mój małżonek mogę latać w kółko ogarniać, sprzątać itd. Efekt chwilowy, za chwilę to samo. Jak to możliwe? Sama przy nim staję się jeszcze większą bałaganiarą. Ale odkryłam dlaczego:
Bo gdzieś podświadomie zawsze myślałam, że on jest moją podporą, dawcą energii, a on jak już wyżej napisałam, jest chyba gorszy ode mnie. I znowu wracam do punktu wyjścia - siła jest we mnie, to ja muszę być kołem napędowym w tym związku, wystarczy odnaleźć siłę w sobie.

Wysłałam rodzinę na festyn. I mam chwilę spokoju. Błoga cisza.

piątek, 17 maja 2013

Próżnia

Zawisłam gdzieś w próżni. Zebrałam myśli, ubrałam je w słowa i umieściłam na forum. Dzisiaj nie zrobiłam nic, nic, nic, oprócz zakupów, kawy z O. i kawy z M. (przyznam, że rozmowy z M. mają trochę formę terapii grupowej, uwielbiam je). Pilnie przepracowane 3 dni, a dzisiaj dooopa. W sumie miał być odpoczynek. I ja chyba nie umiem odpoczywać, to znaczy konstruktywnie wykorzystać tego wolnego czasu, który sama sobie daję. Albo wszystko albo nic. Albo total power albo total rozmemłanie. Takie, że część zakupów nadal stoi w siatach na podłodze, a mleko i napoje przyniesione z auta leżą sobie w korytarzu.

Czy ja muszę być dla siebie żandarmem? Być ciągle czujna, pilnować?

Jutro jadę po J. Znowu przez jakieś 2 tygodnie życie będzie przewrócone do góry nogami. Znowu trzeba się będzie odnaleźć. Pamiętać muszę o tym, żeby nie uciekać w siebie od wszystkich. Jestem zmęczona tą huśtawką, nagle trzeba na nowo przywyknąć, że ktoś ci chrapie do ucha i zabiera kołdrę, i że masz dla siebie tylko połowę łóżka.

Dobra, co dalej z próżnią? Przeczekać może? Przespać? Nie, nie mogę, bo zaraz piciu, kupę i płatki z mlekiem.

Czymże miałby być ten kop energetyczny, dzięki któremu zaczęłabym przypominać te fajne kobitki z niektórych blogów, co to są takie pracowite, szczęśliwe i wiecznie nakręcone i jeszcze na fitness chodzą i na wychowaniu dzieci się znają i nigdy nie marudzą (najwyżej na inne matki, które źle swoje dzieci wychowują)? Tego kopa szukam nieustannie, w książkach go nie ma, w ludziach go nie ma, w postach na forum też nie. Mędrzec powie: w sobie go szukaj, w sobie.



wtorek, 14 maja 2013

Planowa notka

Jako że w planie dzisiejszego dnia była notka na blogu piszę takową. Wczoraj było tragicznie i masakrycznie źle. Pod wieczór czułam się już tak fatalnie, że musiałam koniecznie coś z tym zrobić. Zrobiłam więc plan dzisiejszego dnia zawierający również sprawy konieczne do załatwienia w mieście, a mogłam o nich zapomnieć. Może to zabawne, ale moje zapominalstwo staje się coraz większe. Pomyliłam np. datę spotkania z Madzią i robienia pazurów. I takie tam.

Do planu też niełatwo było mi się zabrać. Ważną rzeczą było wypisanie sobie czynności, które sprawiają, że przyrastam do kanapy, czyli net i latanie w kółko po tych samych stronach, bzdurne gapienie się w tv, siedzenie na kanapie i użalanie się nad sobą, jestem w tym mistrzynią....Czyli net, tv i kanapa.

Świeżo po lekturze Briana Tracy i jego żaby muszę stwierdzić, że jest to jakiś sposób. Coś tam w głowie pozostało, a może poniedziałki mają to do siebie, że są takie właśnie rozmemłane?

To lecę dalej czynić i kreślić, bo jeszcze trochę tego zostało....

piątek, 10 maja 2013

Uziemiona

Jak w tytule - jestem:), rwa kulszowa. Jak zwykle w takich sytuacjach doceniam czas, kiedy jestem zdrowa i na chodzie. Zastanawiam się po co wynajdować sobie problemy, kiedy jest pięknie i cudnie, bo jest po prostu...normalnie. Tylko chorobą duszy można to wytłumaczyć.
A propos choroby duszy wczoraj zadzwoniłam do terapeutki i podziękowałam jej za dalszą terapię. Rosło to we nie od dłuższego czasu, klamka zapadła po rozmowie z M. Kobita mówiła wiele rzeczy, których nie powinna mówić. Wymówiłam się kłopotami finansowymi, stwierdziła z wielkim żalem i smutkiem, że sobie nie poradzę. Dzięki temu utwierdziłam się w swojej decyzji. I na przekór Ci pani Alino - dam radę! Czułam się ostatnio trochę jakbym pisała listy do poczytnego magazynu dla kobiet, a ona była redakcją, która odpowiada na moje listy. I tyle w temacie.
Doszłam również do fajnego wniosku: zamiast się miotać między zmywaniem, sprzątaniem, czytaniem a plewieniem warto pomyśleć: mam wybór, jakie to szczęście, że mogę wybierać, co chcę robić, jestem wolna, nikt mi nic nie każe, nikt nie stoi nade mną, jestem już duża i mogę sama decydować co będę robić. I nic nikomu do tego, jakie będą efekty.
Dziś nie poszaleję, w sumie luz, w domu bałagan, a ja nic z podłogi podnieść nie mogę, nie odkurzy się, zmywam ręczne, bo łatwiej mi tak niż wkładać do zmywarki:) Prysznic (może się uda), kuchnia, norweski i Larsson, może porządek w kompie. Sama w domu do co najmniej 15 i mimo bólu jakiś taki luz psychiczny. Jest fajnie:)

Ach i jeszcze cytat z Beaty Pawlikowskiej, taki który powinnam sobie codziennie przypominać:

No, miłego dnia:)


piątek, 3 maja 2013

Bezcelowość

Wszystko jest bezcelowe, bo i tak cokolwiek bym nie zrobiła nigdy moi rodzice nie będą zadowoleni ze mnie. Co więcej, oni tego nie potrzebują, dobrze jest kiedy do niczego się nie nadaję, nic nie umiem, nic nie wiem. Więc po co mam się starać? Nie muszę, nikt mnie po główce nie pogłaszcze, nie pochwali. Dla siebie? Mnie nie ma, nikt mnie nie widzi, jestem mała jak okruszek. Tak, mam 36 lat, dobrego męża, dwójkę fantastycznych dzieci i zamknęłam się w świecie, w którym ciągle mam 8 lat (11:48)


Tak, całe sedno tkwi w tym, że nie chodzi o to, że ja nie spełniam ich oczekiwań, oni ich w ogóle nie mają wobec mnie, bo mnie....nie ma. Istnieję tylko w wymiarze ich wyobrażeń na temat jak być rodzicem idealnym, którego dziecko nigdy nie daje plamy, robi tylko to, co rodzic każe, nie skacze, nie odzywa się nieproszone o to, nie zrobi nic bez wiedzy i rady rodzica. Dziecka nie ma, jest tylko rodzic idealny.(11:56)

wtorek, 30 kwietnia 2013

Dziś...

...walczę z rozdrażnieniem, irytacją, sennością, wyrzutami sumienia z powodu zakupu sokowirówki. Nie walczę z: kompulsywnym obżarstwem. Nie wiem jak się zabrać za tego rodzaju walkę. Mam zresztą wrażenie, że im lepiej czuję się psychicznie, tym gorzej z moim zdrowiem i jedzeniem. Zaliczyłam w tym tygodniu ból żołądka i podejrzenie zawału - ból w klatce piersiowej, ekg wykluczyło zawał. Ponoć to nerwoból.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Myśli

Okazuje się, że nad myślami można zapanować. Może to niezbyt odkrywcze, ale gdy uda się choć raz próbuję dalej. To jak trening, trochę jak rzucanie palenia, odsuwać od siebie stare obsesyjne czasem wręcz myśli. Czyli że co? One są jak nawyk? Najpierw potrzebna jest świadomość ich negatywnego wpływu na nasze życie. Potem, gdy się pojawiają walczę, odsuwam, wygrywam. Zwycięstwo daje siłę. Jestem szczęśliwa tu gdzie jestem. Dziś znowu wygrałam.

Taka sytuacja z wczoraj: obca osoba, babcia kolegi Antka z przedszkola próbowała mi wmówić, że źle wychowuję syna. Źle, bo....jest inny niż jej wnuk, który niczego się nie boi, wspina się gdzie popadnie, a Antek trzyma za rękę i jest pełen obaw.  Próbowałam się tłumaczyć, za chwilę dotarło do mnie "dlaczego?". On ma prawo być taki jaki jest, ja to szanuję i nie życzę sobie, żeby ktoś zupełnie obcy próbował to kwestionować. Pani Wiesia nic nie zrozumiała. Jej wnuk to wyjątkowo niegrzeczne dziecko, pełne agresji, uparte. Ale to ich problem i to nim babcia powinna się chyba zająć.

Chleb wczoraj upieczony jest pyszny. Po raz pierwszy piekłam w garnku rzymskim. Do wszystkiego staram się podchodzić z sercem i to procentuje.

sobota, 27 kwietnia 2013

Sobota

Im dłużej siedzę i zbieram się tym bardziej mi się odechciewa. Zwykły leń. A więc dopijam kawę i wstaję, wstaję, wstaję.
Udało mi się uniknąć niechcianej wizyty dzisiaj, wyruszam za to sama w gości. A wczoraj o godz. 22.40 dopadł mnie energetyczny wampir. Najpierw smsem, grzecznie odpisałam, potem telefonem, grzecznie odebrałam. Aaaaaaa, prawie godzina p...olenia bezsensownego, co można by streścić w 5 zdaniach, bez możliwości zabrania głosu przeze mnie. Yhm - to jedyne co udawało mi się wtrącić. Jak można być takim egocentrykiem i myśleć, że 2. osoba może chcieć wysłuchiwać tego o tej porze? Ja tylko chciałam sobie poczytać, ale godzinę później byłam już śpiąca i wypluta energetycznie. W sumie to nie jej wina, bo ja sama nie dałam jej do zrozumienia, że nie mam ochoty z nią rozmawiać. Sama jestem sobie winna. Muszę coś z tym zrobić.
Ruszam 4 litery: ubrać się, wstawić pranie, sprzątnąć w kuchni, odkurzyć, umyć podłogę, ugotować zupę, ugotować psu.

Miłej soboty, ktokolwiek tu zagląda, wiem o jednej osobie, i jej szczególnie miłego dnia:)

piątek, 26 kwietnia 2013

Włosy

Dziś króciutko o włosach.
Dotarło to do mnie wczoraj: kto powiedział, że włosy muszą być gładkie? Po jaką cholerę od ładnych kilku lat walczę z "puszystością" moich włosów? Prostownica, coraz to nowsze kosmetyki wygładzające, a i tak efekt mizerny. Dlaczego nie móc cieszyć się bujną fryzurą? Mam takie włosy jakie mam, zaraz po myciu jest szopa. Ale ta szopa jest moja, jest częścią mnie, jest jakimś tam moim atrybutem, może znakiem rozpoznawczym. Szopa też może być atrakcyjna, bo jest moja.
I tyle w temacie włosów:) kolejne odkrycie zaliczone :) niech żyje szopa!!!!

wtorek, 23 kwietnia 2013

Ekhm

No klapa totalna, rozmemłanie na całego. Temat zastępczy: norweski. Szafa nadal straszy, góra prasowania rośnie, inne góry też rosną, kurzu, ciuchów, których nie chce się złożyć i schować do szafy, bo bez sensu jest tam w ogóle zaglądać. Zmusiłam się do ogarnięcia kuchni. Jak już się za to zabrałam jakoś poszło. Rośnie stos książek do przeczytania (pożyczone), o piecu w ogóle zapomniałam, wyparłam go ze swojej świadomości - pięknie to brzmi :) Co dziś więc konstruktywnego zrobiłam? AAA więc:
- wstałam - to bardzo ważne, ileż wysiłku w to trzeba włożyć
- zebrałam towarzystwo i osiągnęłam sukces, bo udało nam się wyjechać na tyle wcześniej, że mogłam wrócić sprzed przedszkola po czapkę do domu (były łzy, młody zapomniał, szkoda mi się go zrobiło)
- małe zakupki w biedronce
- śniadanie w domu z nosem w kompie
- ach, wstawiłam zmywanie i sprzątnęłam chaos w kuchni, który wczoraj olałam
- miała być szafa, był norweski, druknęłam kilka dalszych stron, przesłuchałam lekcje, aby zaznajomić się z wymową nowych słówek
- zadzwoniła M. i zapowiedziała się na kawę
- kawa z M.
- wyjazd po córkę do szkoły
- powrót i szybka zupa dla niej
- się położyłam i nic mi się nie chciało
- po młodego do przedszkola a wcześniej znowu zakupy na 2. danie, bo wcześniej nie miałam wizji
- w domu 2. danie
- leże i nic mi się nie chce i głęboko wnikam w to jak bardzo mi się nie chce
- sms od sąsiadki A. że będzie u nas z synkiem za godzinę
- nawet to mnie nie zmotywowało
- ja sms do męża, że jestem w kiepskiej formie, a on, że mam się ogarnąć
- dzieci sprzątnęły u siebie
- A. jednak nie będzie
- wow, wyjęłam naczynia ze zmywarki i sprzątnęłam znowu w kuchni
- wyszłam z dziećmi na dwór
- udało mi się spuścić resztę powietrza z koła roweru córki, ja tylko chciałam dopompować....
- rowerek z młodym, radzi sobie coraz lepiej.
- kontrola roślin, są pąki!!!:))))
- teraz w domu, było marudzenie o lody, ale już nie miałam siły auta z garażu wyciągać, zresztą dziś wyjątkowo zmęczyła mnie to jeżdżenie
- frytki sobie zażyczył, wstać trzeba, cdn może....
- oki, zadowolił się ulubionymi płatkami z mlekiem
- wypiję kawę i .... wezmę się chleb, mam zakwas, dziś dostałam szczegółowe instrukcje od R., może się uda?
- ciasto rośnie (albo udaje, że rośnie) przy kozie, specjalnie napaliłam, żeby miało ciepełko
- dziecko jedno wykąpane, łóżko pościelone, oboje najedzeni, kuchni wysprzątana, zwierzaki nakarmione, teraz skype z J.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Mała rozsypka

Odnotowano wczoraj lekki atak paniki i dość poważna rozsypkę. Bardzo się starałam nie nakręcać, nie wchodzić w to, walczyłam z własnymi myślami, ale gdzie tam. Nakręciłam się i poszło z górki. Chodziło o podłe uczucie zazdrości względem mojego J. A wystarczyło zatrzymać się, nie zagłębiać, nie tworzyć fatalnych wizji. Skończyło się atakiem paniki, siedziałam pod kocem z pudełkiem chusteczek obok, łkałam nie mogąc złapać tchu. Nie miałam powodu do takich myśli, ale podświadomość pchała mnie z impetem w mój "bezpieczny" wg niej stan "znowu mnie odrzucono, oszukano, nie dam sobie teraz rady". Odechciało mi się wszystkiego. Zauważyłam jednak, że wczorajszy stan był wyjątkowo beznadziejny. Wiążę to z tym, że ogólnie czuję się lepiej, jednak jeszcze we mnie sporo jest niepewności, strachu przed odrzuceniem. Jak się znalazł powód poszło ze zdwojoną siłą....Dziś już lepiej, się wstało, kawę wypiło (drikker kaffe), luknęło z zapałem na norweski, wczoraj sensu w niczym się nie widziało.

Rodzice wczoraj. Było miło, ja byłam miła prawdziwie, nie śmiałam spojrzeć jej w oczy. Gdy wychodzili objęła mnie tak trochę śmiesznie, nieudolnie. Wyraziła swoje uczucie starając się najpiękniej jak chyba potrafi: przychodź do nas, naprawdę, rano, wieczór, w południe. Co znaczyło mniej więcej: bądź z nami, chcemy tego. Cóż, inaczej nie potrafi wyrażać uczuć, to nie jej wina.

Toksyczna znajoma. Patrzę na nią innym okiem, bardziej krytycznym. Cholera, wprosiła się z drugą znajomą, która ostatnio też mnie wyjątkowo "polubiła", na następną sobotę. Postawiła przed faktem dokonanym. Bo ja zawsze wyglądałam na spragnioną towarzystwa. Wiem, logicznie rzecz ujmując nic nie muszę, mam prawo wybierać sobie znajomych. Ale dla osoby, która ledwie kilka dni temu uświadomiła sobie, że nie musi być lubiana to jest jakaś nowość, w której trzeba się odnaleźć. Śmieszne, bo jeszcze jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że mam wokół tyyyle znajomych, osób, które mnie lubią, myślałam, że to pozytywne skutki terapii. A doprowadziło mnie to do eureki: "nie muszę być lubiana, są osoby, które mnie męczą".


Dziękuję za kciuki:) (jeszczem nie obeznana w blogerze, próbowałam opublikować w komentarzu, nie udało się).

piątek, 19 kwietnia 2013

Nie wierzę, że to zrobiłam

Właściwie sama nie wiem, w jakim kierunku ma iść ten blog. Niech się dzieje.

Dzień cudu. Rano prawdziwe olśnienie, ciężko to opisać. Jakiś czas temu postanowiłam biegać, mozolnie realizuję plan pumy, zmagałam się ze strasznym bólem kolan, wróciłam jednak do treningów. Bieganie to postanowienie, chcę być wytrwała, najczęściej jednak nie chce mi się tego robić. Rano jednak przez moją głowę przebiła się myśl: chcę dziś biegać! tak, chcę tego! Było to takie wyraziste, takie moje, jasne i słoneczne. I pobiegłam. Było fajnie:)

Toksyczna znajoma 1. sms przysłała po 15, nie odpowiedziałam, jedyna odpowiedź na "zaraz zniosę jajo w tej robocie" jaka przychodziła mi do głowy brzmiała: "to się zwolnij". Jestem miła, więc nie odpisałam nic.

Potem atak nastąpił na messanger FB (jakoś tak miałam cały czas net włączony w telefonie). Tego się nie spodziewałam. "Chyba wino uderzyło jej do głowy" (bywa), "córka ma jutro korki" (no zdarza się)," mąż jedzie do pracy" (to już prawdziwe nieszczęście), "tęskni za mną i chce jutro do mnie przyjechać". Nieeee, proszęęęęę, jutro mają być u mnie rodzice. Och kiedyś takie wyznania bardzo mnie dowartościowywały, ojej, jest ktoś kto mnie lubi, codziennie smsuje i pyta co u mnie, stawia do pionu (czytaj: pozwala uniknąć rozczarowań), lubi moje żarty, sama jest lubiana i lubi mnie. Przestało mnie to interesować. Męczą mnie te smsy, nie mam ochoty imprezować i pić, dobrze mi we własnym towarzystwie, eureka: nie muszę być lubiana! To odkrycie sprawiło, że zaczęłam patrzeć na tę moją "psiapsiółę" nieco innym okiem, opisanym pi razy oko w poprzednim poście.

Nagle ta jej jutrzejsza wizyta stała się dla mnie b. niewygodna, obudziło się silne uczucie: "chcę być z moimi rodzicami, nie chcę żeby ktoś nam przeszkadzał, chcę być z moją mamą, chcę żeby to był czas tylko dla nas, kocham moją mamę, muszę jej to powiedzieć, teraz, napiszę smsa. I wystukało się to: Mamo kocham Cię. O której jutro będziecie? Płakałam, bardzo. Nad swoim uczuciem do niej, żal, tkliwość, zanosiłam się tym płaczem. A jeszcze wczoraj "mama" na wyświetlaczu wywoływało ból brzucha, sztuczność w głosie, złość. Jak to się stało? Jak to możliwe? Bardzo chciałam dostać zwrotną odpowiedź: "Córeczko ja Ciebie też kocham". Tymczasem  dzwoni:
- No co tam się dzieje? - pyta
- niiic, pytam o której będziecie, bo X. ma być, a ona mnie męczy - ciężko mi mówić, bo płaczę coraz bardziej i nie chcę tego wypowiedzieć, że chcę być tylko z nimi - przyjedźcie wcześniej.
 - co się z Tobą dzieje? - już wie, że ryczę - ja widzę, że coś jest nie tak.
Cholera, nie wpadła na to, żeby mi "to" powiedzieć. Och, to byłoby za proste. Moje życie wyglądało by nieco inaczej, gdyby "te" słowa potrafiły wydobyć się z jej ust. Kontynuuje:
- jesteś smutna? czemu? coś się stało?
- właśnie nie jestem smutna! płaczę, ale nie jestem - faktycznie, to nie był smutek - myślałam, że mi to napiszesz, że mnie kochasz - oj, to ledwo co udało mi się powiedzieć, łkałam żenująco.
I tu nastąpiło najlepsze:
- przecież my Cię wszyscy kochamy, ja z tatą, dzieci Cię kochają, blebleble, no  pewnością cały świat mnie kocha, hahaha:)
- Mamo, ja wiem, że moje dzieci i mój mąż mnie kochają, ja chcę żebyś ty mi to powiedziała, nigdy mi tego mówisz.
- Ja nie wiedziałam, że......ty tego potrzebujesz, kocham cię, tata też cię kocha.

Wywróciłam dziś wszystkie swoje uczucia do góry nogami. Tak bardzo chciałam się komuś zwierzyć, J. na kręglach z pracy, toczy kule i zalewa robaka, M. mi została - ale jej truć dooopy w piątkowy wieczór nie chciałam, dobrze jest pisać bloga:)

Myślę, że zrobiłam krok milowy. Wciąż jednak nie mam pojęcia jak to się stało. Uczciłam to doniosłe wydarzenie wyjadając resztę wesołych literek Lajkonika (polecam), przyjmijmy właśnie tę wersję wydarzeń:)


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Gadasz w kółko o tym samym

Chusteczki do przedszkola są niezbędne. Słyszę o tym już od tygodnia. Jedna paczka została dostarczona właśnie w zeszłym tygodniu, dzierżona dumnie w małych łapkach natychmiast została poddana oznakowaniu markerem. Podobno jest potrzeba dostarczenia jeszcze "dwóch kilogramów chusteczek". Tak kochanie, oczywiście, kupimy jutro. Miałaś mamo kupić chusteczki, jutro kochanie - mając świadomość i realną ocenę sytuacji - czy faktycznie zbliża się armagedon i tona chusteczek w przedszkolu skutecznie przeciwdziała zagładzie? Czy raczej rośnie mi w domu mały nadgorliwiec i lizus? Trzeba będzie bacznie obserwować. Póki co duma mnie rozpiera, bo mój syn ma świetną pamięć i jest nad wyraz obowiązkowy.

Dzisiaj rano znowu usłyszałam o chusteczkach...5 razy? Żachnęłam się i prawie krzyknęłam: "w kółko gadasz i gadasz o tych chusteczkach!". Ta reakcja zaskoczyła mnie samą. W jednej chwili poczułam się jak swoja własna matka, a zarazem jak małe dziecko, którego nikt nie chce słuchać. Pojawiła się świadomość braku poszanowania jego, tego dziecka, potrzeb, wysłuchania go, dostrzeżenia jako człowieka, który przecież na różnych poziomach swojego jestestwa ma prawo odbierać świat, tak jak go odbiera. Dotarło do mnie, skąd wzięła się ta moja ułomność wypowiadania w myślach zdań zanim jeszcze moje usta ubiorą je w słowa, które są skierowane do rozmówcy. Czasem to niewypowiedziane ginie w otchłani, bo uznane zostaje przeze mnie jako niegodne wysłuchania, niewarte, nieważne, niestosowne dla tego właśnie odbiorcy. Niezwerbalizowane tworzy gąszcz myśli, przez które niestety nie może przedrzeć się to co naprawdę istotne, myśli o tym, co tu i teraz, pełne miłości, skupione. Dalej już tylko brak energii i siły,  odlot na planetę zwaną dołek. Czy to aż tak? Naprawdę?

Strach przed mówieniem o tym, co się naprawdę myśli, obracanie każdego słowa i oglądanie go pod różnymi kątami, strach przed odrzuceniem, brakiem akceptacji.

Chusteczki już kupione, będzie uśmiech i duma, nie wiem czy armagedon czy epidemia, spokojnie włożę w koszyk sklepowy jeszcze kilka opakowań.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Mała dziewczynka

Małe deja vu miałam dzisiaj i właśnie od niego zacznę mojego bloga.


Zostałam poproszona przez M. (to moja 10-letnia córka) o zakup niejakiego vipa do pewnej gry. Tym razem postanowiłam ulec, zakup stał się faktem, siedziałam przy lapku postępując zgodnie z instrukcją. Jednocześnie poprosiłam dziecię, aby raczyło ogarnąć choas, jaki zapanował na podłodze, a na który to złożyły się klocki i tym podobne elementy. Dziecię żyjące już tylko wizją swojego vipa przystąpiło do zadania. Widziałam jednak po jej ruchach, że ściemnia jak tylko może. I właśnie w tym momencie poczułam się jak dziecko, jak jej rówieśniczka. Ja - zdziwione 10-letnie dziecko - pomyślałam: na jej miejscu nie mogłabym tak spokojnie udawać, że zbieram te klamoty, całe moje ja wołałaby "chcę już! chcę wykorzystać mojego vipa!! "chcę graaaać!!", "co mnie obchodzą jakieś głupie klocki!!".

Parabola.

Ta cecha nadal jest we mnie. Wszystko ma być na już, na teraz, natychmiast, bo jak nie to w kąt, do kosza, do pufy, do wora, w miejsca, w które rzadko się zagląda, cele i marzenia przeznaczone na przemiał. Dziewczynka we mnie nie grzeszy cierpliwością, nie potrafi żadnej sprawy doprowadzić do końca, szybko się zniechęca, nie pamięta kiedy ostatnio wyznaczyło sobie jakiś cel świadoma tego, że nie ma to sensu.

Czy świadomość tego jest jakimś przełomem?