wtorek, 30 kwietnia 2013

Dziś...

...walczę z rozdrażnieniem, irytacją, sennością, wyrzutami sumienia z powodu zakupu sokowirówki. Nie walczę z: kompulsywnym obżarstwem. Nie wiem jak się zabrać za tego rodzaju walkę. Mam zresztą wrażenie, że im lepiej czuję się psychicznie, tym gorzej z moim zdrowiem i jedzeniem. Zaliczyłam w tym tygodniu ból żołądka i podejrzenie zawału - ból w klatce piersiowej, ekg wykluczyło zawał. Ponoć to nerwoból.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Myśli

Okazuje się, że nad myślami można zapanować. Może to niezbyt odkrywcze, ale gdy uda się choć raz próbuję dalej. To jak trening, trochę jak rzucanie palenia, odsuwać od siebie stare obsesyjne czasem wręcz myśli. Czyli że co? One są jak nawyk? Najpierw potrzebna jest świadomość ich negatywnego wpływu na nasze życie. Potem, gdy się pojawiają walczę, odsuwam, wygrywam. Zwycięstwo daje siłę. Jestem szczęśliwa tu gdzie jestem. Dziś znowu wygrałam.

Taka sytuacja z wczoraj: obca osoba, babcia kolegi Antka z przedszkola próbowała mi wmówić, że źle wychowuję syna. Źle, bo....jest inny niż jej wnuk, który niczego się nie boi, wspina się gdzie popadnie, a Antek trzyma za rękę i jest pełen obaw.  Próbowałam się tłumaczyć, za chwilę dotarło do mnie "dlaczego?". On ma prawo być taki jaki jest, ja to szanuję i nie życzę sobie, żeby ktoś zupełnie obcy próbował to kwestionować. Pani Wiesia nic nie zrozumiała. Jej wnuk to wyjątkowo niegrzeczne dziecko, pełne agresji, uparte. Ale to ich problem i to nim babcia powinna się chyba zająć.

Chleb wczoraj upieczony jest pyszny. Po raz pierwszy piekłam w garnku rzymskim. Do wszystkiego staram się podchodzić z sercem i to procentuje.

sobota, 27 kwietnia 2013

Sobota

Im dłużej siedzę i zbieram się tym bardziej mi się odechciewa. Zwykły leń. A więc dopijam kawę i wstaję, wstaję, wstaję.
Udało mi się uniknąć niechcianej wizyty dzisiaj, wyruszam za to sama w gości. A wczoraj o godz. 22.40 dopadł mnie energetyczny wampir. Najpierw smsem, grzecznie odpisałam, potem telefonem, grzecznie odebrałam. Aaaaaaa, prawie godzina p...olenia bezsensownego, co można by streścić w 5 zdaniach, bez możliwości zabrania głosu przeze mnie. Yhm - to jedyne co udawało mi się wtrącić. Jak można być takim egocentrykiem i myśleć, że 2. osoba może chcieć wysłuchiwać tego o tej porze? Ja tylko chciałam sobie poczytać, ale godzinę później byłam już śpiąca i wypluta energetycznie. W sumie to nie jej wina, bo ja sama nie dałam jej do zrozumienia, że nie mam ochoty z nią rozmawiać. Sama jestem sobie winna. Muszę coś z tym zrobić.
Ruszam 4 litery: ubrać się, wstawić pranie, sprzątnąć w kuchni, odkurzyć, umyć podłogę, ugotować zupę, ugotować psu.

Miłej soboty, ktokolwiek tu zagląda, wiem o jednej osobie, i jej szczególnie miłego dnia:)

piątek, 26 kwietnia 2013

Włosy

Dziś króciutko o włosach.
Dotarło to do mnie wczoraj: kto powiedział, że włosy muszą być gładkie? Po jaką cholerę od ładnych kilku lat walczę z "puszystością" moich włosów? Prostownica, coraz to nowsze kosmetyki wygładzające, a i tak efekt mizerny. Dlaczego nie móc cieszyć się bujną fryzurą? Mam takie włosy jakie mam, zaraz po myciu jest szopa. Ale ta szopa jest moja, jest częścią mnie, jest jakimś tam moim atrybutem, może znakiem rozpoznawczym. Szopa też może być atrakcyjna, bo jest moja.
I tyle w temacie włosów:) kolejne odkrycie zaliczone :) niech żyje szopa!!!!

wtorek, 23 kwietnia 2013

Ekhm

No klapa totalna, rozmemłanie na całego. Temat zastępczy: norweski. Szafa nadal straszy, góra prasowania rośnie, inne góry też rosną, kurzu, ciuchów, których nie chce się złożyć i schować do szafy, bo bez sensu jest tam w ogóle zaglądać. Zmusiłam się do ogarnięcia kuchni. Jak już się za to zabrałam jakoś poszło. Rośnie stos książek do przeczytania (pożyczone), o piecu w ogóle zapomniałam, wyparłam go ze swojej świadomości - pięknie to brzmi :) Co dziś więc konstruktywnego zrobiłam? AAA więc:
- wstałam - to bardzo ważne, ileż wysiłku w to trzeba włożyć
- zebrałam towarzystwo i osiągnęłam sukces, bo udało nam się wyjechać na tyle wcześniej, że mogłam wrócić sprzed przedszkola po czapkę do domu (były łzy, młody zapomniał, szkoda mi się go zrobiło)
- małe zakupki w biedronce
- śniadanie w domu z nosem w kompie
- ach, wstawiłam zmywanie i sprzątnęłam chaos w kuchni, który wczoraj olałam
- miała być szafa, był norweski, druknęłam kilka dalszych stron, przesłuchałam lekcje, aby zaznajomić się z wymową nowych słówek
- zadzwoniła M. i zapowiedziała się na kawę
- kawa z M.
- wyjazd po córkę do szkoły
- powrót i szybka zupa dla niej
- się położyłam i nic mi się nie chciało
- po młodego do przedszkola a wcześniej znowu zakupy na 2. danie, bo wcześniej nie miałam wizji
- w domu 2. danie
- leże i nic mi się nie chce i głęboko wnikam w to jak bardzo mi się nie chce
- sms od sąsiadki A. że będzie u nas z synkiem za godzinę
- nawet to mnie nie zmotywowało
- ja sms do męża, że jestem w kiepskiej formie, a on, że mam się ogarnąć
- dzieci sprzątnęły u siebie
- A. jednak nie będzie
- wow, wyjęłam naczynia ze zmywarki i sprzątnęłam znowu w kuchni
- wyszłam z dziećmi na dwór
- udało mi się spuścić resztę powietrza z koła roweru córki, ja tylko chciałam dopompować....
- rowerek z młodym, radzi sobie coraz lepiej.
- kontrola roślin, są pąki!!!:))))
- teraz w domu, było marudzenie o lody, ale już nie miałam siły auta z garażu wyciągać, zresztą dziś wyjątkowo zmęczyła mnie to jeżdżenie
- frytki sobie zażyczył, wstać trzeba, cdn może....
- oki, zadowolił się ulubionymi płatkami z mlekiem
- wypiję kawę i .... wezmę się chleb, mam zakwas, dziś dostałam szczegółowe instrukcje od R., może się uda?
- ciasto rośnie (albo udaje, że rośnie) przy kozie, specjalnie napaliłam, żeby miało ciepełko
- dziecko jedno wykąpane, łóżko pościelone, oboje najedzeni, kuchni wysprzątana, zwierzaki nakarmione, teraz skype z J.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Mała rozsypka

Odnotowano wczoraj lekki atak paniki i dość poważna rozsypkę. Bardzo się starałam nie nakręcać, nie wchodzić w to, walczyłam z własnymi myślami, ale gdzie tam. Nakręciłam się i poszło z górki. Chodziło o podłe uczucie zazdrości względem mojego J. A wystarczyło zatrzymać się, nie zagłębiać, nie tworzyć fatalnych wizji. Skończyło się atakiem paniki, siedziałam pod kocem z pudełkiem chusteczek obok, łkałam nie mogąc złapać tchu. Nie miałam powodu do takich myśli, ale podświadomość pchała mnie z impetem w mój "bezpieczny" wg niej stan "znowu mnie odrzucono, oszukano, nie dam sobie teraz rady". Odechciało mi się wszystkiego. Zauważyłam jednak, że wczorajszy stan był wyjątkowo beznadziejny. Wiążę to z tym, że ogólnie czuję się lepiej, jednak jeszcze we mnie sporo jest niepewności, strachu przed odrzuceniem. Jak się znalazł powód poszło ze zdwojoną siłą....Dziś już lepiej, się wstało, kawę wypiło (drikker kaffe), luknęło z zapałem na norweski, wczoraj sensu w niczym się nie widziało.

Rodzice wczoraj. Było miło, ja byłam miła prawdziwie, nie śmiałam spojrzeć jej w oczy. Gdy wychodzili objęła mnie tak trochę śmiesznie, nieudolnie. Wyraziła swoje uczucie starając się najpiękniej jak chyba potrafi: przychodź do nas, naprawdę, rano, wieczór, w południe. Co znaczyło mniej więcej: bądź z nami, chcemy tego. Cóż, inaczej nie potrafi wyrażać uczuć, to nie jej wina.

Toksyczna znajoma. Patrzę na nią innym okiem, bardziej krytycznym. Cholera, wprosiła się z drugą znajomą, która ostatnio też mnie wyjątkowo "polubiła", na następną sobotę. Postawiła przed faktem dokonanym. Bo ja zawsze wyglądałam na spragnioną towarzystwa. Wiem, logicznie rzecz ujmując nic nie muszę, mam prawo wybierać sobie znajomych. Ale dla osoby, która ledwie kilka dni temu uświadomiła sobie, że nie musi być lubiana to jest jakaś nowość, w której trzeba się odnaleźć. Śmieszne, bo jeszcze jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że mam wokół tyyyle znajomych, osób, które mnie lubią, myślałam, że to pozytywne skutki terapii. A doprowadziło mnie to do eureki: "nie muszę być lubiana, są osoby, które mnie męczą".


Dziękuję za kciuki:) (jeszczem nie obeznana w blogerze, próbowałam opublikować w komentarzu, nie udało się).

piątek, 19 kwietnia 2013

Nie wierzę, że to zrobiłam

Właściwie sama nie wiem, w jakim kierunku ma iść ten blog. Niech się dzieje.

Dzień cudu. Rano prawdziwe olśnienie, ciężko to opisać. Jakiś czas temu postanowiłam biegać, mozolnie realizuję plan pumy, zmagałam się ze strasznym bólem kolan, wróciłam jednak do treningów. Bieganie to postanowienie, chcę być wytrwała, najczęściej jednak nie chce mi się tego robić. Rano jednak przez moją głowę przebiła się myśl: chcę dziś biegać! tak, chcę tego! Było to takie wyraziste, takie moje, jasne i słoneczne. I pobiegłam. Było fajnie:)

Toksyczna znajoma 1. sms przysłała po 15, nie odpowiedziałam, jedyna odpowiedź na "zaraz zniosę jajo w tej robocie" jaka przychodziła mi do głowy brzmiała: "to się zwolnij". Jestem miła, więc nie odpisałam nic.

Potem atak nastąpił na messanger FB (jakoś tak miałam cały czas net włączony w telefonie). Tego się nie spodziewałam. "Chyba wino uderzyło jej do głowy" (bywa), "córka ma jutro korki" (no zdarza się)," mąż jedzie do pracy" (to już prawdziwe nieszczęście), "tęskni za mną i chce jutro do mnie przyjechać". Nieeee, proszęęęęę, jutro mają być u mnie rodzice. Och kiedyś takie wyznania bardzo mnie dowartościowywały, ojej, jest ktoś kto mnie lubi, codziennie smsuje i pyta co u mnie, stawia do pionu (czytaj: pozwala uniknąć rozczarowań), lubi moje żarty, sama jest lubiana i lubi mnie. Przestało mnie to interesować. Męczą mnie te smsy, nie mam ochoty imprezować i pić, dobrze mi we własnym towarzystwie, eureka: nie muszę być lubiana! To odkrycie sprawiło, że zaczęłam patrzeć na tę moją "psiapsiółę" nieco innym okiem, opisanym pi razy oko w poprzednim poście.

Nagle ta jej jutrzejsza wizyta stała się dla mnie b. niewygodna, obudziło się silne uczucie: "chcę być z moimi rodzicami, nie chcę żeby ktoś nam przeszkadzał, chcę być z moją mamą, chcę żeby to był czas tylko dla nas, kocham moją mamę, muszę jej to powiedzieć, teraz, napiszę smsa. I wystukało się to: Mamo kocham Cię. O której jutro będziecie? Płakałam, bardzo. Nad swoim uczuciem do niej, żal, tkliwość, zanosiłam się tym płaczem. A jeszcze wczoraj "mama" na wyświetlaczu wywoływało ból brzucha, sztuczność w głosie, złość. Jak to się stało? Jak to możliwe? Bardzo chciałam dostać zwrotną odpowiedź: "Córeczko ja Ciebie też kocham". Tymczasem  dzwoni:
- No co tam się dzieje? - pyta
- niiic, pytam o której będziecie, bo X. ma być, a ona mnie męczy - ciężko mi mówić, bo płaczę coraz bardziej i nie chcę tego wypowiedzieć, że chcę być tylko z nimi - przyjedźcie wcześniej.
 - co się z Tobą dzieje? - już wie, że ryczę - ja widzę, że coś jest nie tak.
Cholera, nie wpadła na to, żeby mi "to" powiedzieć. Och, to byłoby za proste. Moje życie wyglądało by nieco inaczej, gdyby "te" słowa potrafiły wydobyć się z jej ust. Kontynuuje:
- jesteś smutna? czemu? coś się stało?
- właśnie nie jestem smutna! płaczę, ale nie jestem - faktycznie, to nie był smutek - myślałam, że mi to napiszesz, że mnie kochasz - oj, to ledwo co udało mi się powiedzieć, łkałam żenująco.
I tu nastąpiło najlepsze:
- przecież my Cię wszyscy kochamy, ja z tatą, dzieci Cię kochają, blebleble, no  pewnością cały świat mnie kocha, hahaha:)
- Mamo, ja wiem, że moje dzieci i mój mąż mnie kochają, ja chcę żebyś ty mi to powiedziała, nigdy mi tego mówisz.
- Ja nie wiedziałam, że......ty tego potrzebujesz, kocham cię, tata też cię kocha.

Wywróciłam dziś wszystkie swoje uczucia do góry nogami. Tak bardzo chciałam się komuś zwierzyć, J. na kręglach z pracy, toczy kule i zalewa robaka, M. mi została - ale jej truć dooopy w piątkowy wieczór nie chciałam, dobrze jest pisać bloga:)

Myślę, że zrobiłam krok milowy. Wciąż jednak nie mam pojęcia jak to się stało. Uczciłam to doniosłe wydarzenie wyjadając resztę wesołych literek Lajkonika (polecam), przyjmijmy właśnie tę wersję wydarzeń:)


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Gadasz w kółko o tym samym

Chusteczki do przedszkola są niezbędne. Słyszę o tym już od tygodnia. Jedna paczka została dostarczona właśnie w zeszłym tygodniu, dzierżona dumnie w małych łapkach natychmiast została poddana oznakowaniu markerem. Podobno jest potrzeba dostarczenia jeszcze "dwóch kilogramów chusteczek". Tak kochanie, oczywiście, kupimy jutro. Miałaś mamo kupić chusteczki, jutro kochanie - mając świadomość i realną ocenę sytuacji - czy faktycznie zbliża się armagedon i tona chusteczek w przedszkolu skutecznie przeciwdziała zagładzie? Czy raczej rośnie mi w domu mały nadgorliwiec i lizus? Trzeba będzie bacznie obserwować. Póki co duma mnie rozpiera, bo mój syn ma świetną pamięć i jest nad wyraz obowiązkowy.

Dzisiaj rano znowu usłyszałam o chusteczkach...5 razy? Żachnęłam się i prawie krzyknęłam: "w kółko gadasz i gadasz o tych chusteczkach!". Ta reakcja zaskoczyła mnie samą. W jednej chwili poczułam się jak swoja własna matka, a zarazem jak małe dziecko, którego nikt nie chce słuchać. Pojawiła się świadomość braku poszanowania jego, tego dziecka, potrzeb, wysłuchania go, dostrzeżenia jako człowieka, który przecież na różnych poziomach swojego jestestwa ma prawo odbierać świat, tak jak go odbiera. Dotarło do mnie, skąd wzięła się ta moja ułomność wypowiadania w myślach zdań zanim jeszcze moje usta ubiorą je w słowa, które są skierowane do rozmówcy. Czasem to niewypowiedziane ginie w otchłani, bo uznane zostaje przeze mnie jako niegodne wysłuchania, niewarte, nieważne, niestosowne dla tego właśnie odbiorcy. Niezwerbalizowane tworzy gąszcz myśli, przez które niestety nie może przedrzeć się to co naprawdę istotne, myśli o tym, co tu i teraz, pełne miłości, skupione. Dalej już tylko brak energii i siły,  odlot na planetę zwaną dołek. Czy to aż tak? Naprawdę?

Strach przed mówieniem o tym, co się naprawdę myśli, obracanie każdego słowa i oglądanie go pod różnymi kątami, strach przed odrzuceniem, brakiem akceptacji.

Chusteczki już kupione, będzie uśmiech i duma, nie wiem czy armagedon czy epidemia, spokojnie włożę w koszyk sklepowy jeszcze kilka opakowań.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Mała dziewczynka

Małe deja vu miałam dzisiaj i właśnie od niego zacznę mojego bloga.


Zostałam poproszona przez M. (to moja 10-letnia córka) o zakup niejakiego vipa do pewnej gry. Tym razem postanowiłam ulec, zakup stał się faktem, siedziałam przy lapku postępując zgodnie z instrukcją. Jednocześnie poprosiłam dziecię, aby raczyło ogarnąć choas, jaki zapanował na podłodze, a na który to złożyły się klocki i tym podobne elementy. Dziecię żyjące już tylko wizją swojego vipa przystąpiło do zadania. Widziałam jednak po jej ruchach, że ściemnia jak tylko może. I właśnie w tym momencie poczułam się jak dziecko, jak jej rówieśniczka. Ja - zdziwione 10-letnie dziecko - pomyślałam: na jej miejscu nie mogłabym tak spokojnie udawać, że zbieram te klamoty, całe moje ja wołałaby "chcę już! chcę wykorzystać mojego vipa!! "chcę graaaać!!", "co mnie obchodzą jakieś głupie klocki!!".

Parabola.

Ta cecha nadal jest we mnie. Wszystko ma być na już, na teraz, natychmiast, bo jak nie to w kąt, do kosza, do pufy, do wora, w miejsca, w które rzadko się zagląda, cele i marzenia przeznaczone na przemiał. Dziewczynka we mnie nie grzeszy cierpliwością, nie potrafi żadnej sprawy doprowadzić do końca, szybko się zniechęca, nie pamięta kiedy ostatnio wyznaczyło sobie jakiś cel świadoma tego, że nie ma to sensu.

Czy świadomość tego jest jakimś przełomem?